Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wił, wychowańca jego już nie było, a niezawsze i dognać go potrafił. Śmiał się potém i dawał łatwo przebłagać miłemu chłopięciu, do którego tak był przywiązany, że dlań Sieciechowe pokrewieństwo i łaskę poświęcał.
Bolko jeśli którego dnia na łowy nie ruszył, siadał na koń z Pruszyną, Doliwą, z innemi przybocznemi harcowali po podworcach i na łąkach nad Wisłą, ścigając się, przeganiając, rzucając oszczepami do celu, strzelając z łuków i kuszy, spotykając się na tępe włócznie.
Do tych zabaw królewicz miał namiętność szaloną. Chciał się mu kto przysłużyć i łaskę jego pozyskać, to mu przynosił wiadomość, gdzie niedźwiedź miał łożysko, gdzie na żubra lub tura stanąć było można. Za psy i ptaki oddawał co tylko miał...
Zwożono mu z zagranic, z Zachodu najpiękniejszy oręż, najwykwintniejsze zbroje i wszystko co do porządku rycerskiego należało. Trafił się podróżny co wiele po dworach bywał i kraje obce przewędrował, gościł go królewicz u siebie, zatrzymywał, nie puszczał, póki się od niego nie dopytał i nie nauczył wszystkiego, co mu nieznaném było. Nie było też w Niemczech, we Włoszech, u Franków i Gallów żadnéj rzeczy nowéj w rycerstwie, któréjby dla niego nie przywieziono.
Paliła się młoda głowa myślą wielką, aby z inném rycerstwem chrześcijańskiém iść razem