Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gniew. — Klnę się, żem takiéj jak wy nie widział jeszcze nigdy.
— Boś miłościwy pan w klasztorze nie widział żadnéj — śmiejąc się rzekła Greta.
Na wspomnienie klasztoru znienawidzonego, Zbigniew się zachmurzył nieco.
— Dajcie mi tam pokój z klasztorem — zawołał — nie wrócę do niego więcéj, psie w nim było życie.
Ręka, którą pochwycił Zbigniew już mu się wcale nie wyrywała, choć wysunąć się mogła gdy chciała.
Wejrzeniem pełném politowania odpowiedziała Greta. Królewicz pił, jadł, zmuszał do kosztowania wina z jednego kubka, czemu się panna zrazu wielce broniła, spoglądali na siebie coraz poufaléj i porozumienie się nastąpiło przed końcem uczty.
— Piękna, najpiękniejsza Greto — odezwał się królewicz ośmielając coraz bardziéj — gdybyście mnie przyjęli za miłośnika sobie, kochałbym was jak należy.
— Alboż to wy wiecie jak miłować należy? — spytała figlarnie uśmiechając się panna. — Gdybyście posłuchali jak to tam u nas na zachodzie niewiastom cześć oddają i służbę przy nich pełnią rycerze.
— O tém ja nie wiem — przerwał Zbigniew — ale sprobujcie ze mną w przyjaźni żyć, zobaczy-