Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 109.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może arcybiskup przywiózł znowu myśl jaką tak zbawienną, jak uwolnienie Zbigniewa?
I szydersko królowi w oczy poglądał.
— Nie, nie — wyjąknął zmięszany król — o zdrowiu mém słabém i ubywających siłach mówiliśmy. Skarżyłem mu się.
Sieciech nie dopytywał więcéj, zwrócono rozmowę na spór dwu braci. Wojewoda wziął stronę Zbigniewa.
— Miłościwy królu — rzekł — Bolko choć tak młody nie cierpi już żadnéj nad sobą władzy. Wojsław skarży się nań, że mu się z rąk wyrywa. I teraz gdy się wybierał do Santoka, uszedł przed nim niepostrzeżony, ochmistrz gdyby z nim był, zapobiegłby pewnie swarowi.
Kr. Zbigniew starszy jest wiekiem, starszy urodzeniem, cóż dziwnego, że chce mieć pierwszeństwo?
Powołać potrzeba tutaj obu i sprawę królewską władzą rozsądzić.
Milczał ojciec, nie sprzeciwiając się w niczém. Jak gdyby chciał wynagrodzić Sieciechowi oskarżenie tajemne, które miał na sercu, był dlań tego dnia pełnym łaskawości i dobroci, zatrzymał go do późna u siebie, całował, ściskał, a gdyby mu był już wprzódy nie oddał wszystko co miał, byłby go obdarzył jeszcze, aby za obwinienie opłacić. Ta dobroć i czułość nadzwyczajna, choć do niéj Sieciech był nawykłym, obudziła w nim jakieś po-