Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nął przed nim wojewoda, nierycho głowę ciężką podniósł i zagryzione usta otworzył.
Milcząc potém wyciągnął doń ręce jakby pomocy błagał, jakby go wzywał na ratunek, pewien, że już Sieciech uwiadomiony jest o wszystkiém.
Wojewoda z dobrze udaną obojętnością stał u stołu, jedną ręką w bok się ująwszy, drugą spierając na nim.
— Miły mój! druhu mój! rado moja jedyna! — płaczliwie począł Władysław — wiecie już!!
— A! — rozśmiał się nielitościwie Sieciech — miłościwy królu, macie to czegoście pożądali, coście sobie uczynili sami, a co ja przepowiadałem. Toć było nieuchronne. Dwu ich jest teraz, wojna między niemi musi być, póki jeden nie zostanie.
Okrutne te słowa króla raziły mocno, ręką rzucił odganiając przepowiednię, oparł się o krzesło bezsilny, i mruczał pocichu, jakby się modlił.
— Ratujcież! zapobieżcie — zawołał — radźcie. Jam niedołężny, jam słaby, nie podołam już temu. Z sobą bić się będą, a mnie, mnie zabiją! mnie!
Co czynić? co postawić między niemi?
Wojewoda ramionami strząsnął.
— Dwu gospodarzy w jednym domu zgoda trudna — rzekł — jeden ustąpić musi.
— Dom wielki! — zawołał król.
Tak się rozpoczynała rozmowa, gdy niespo-