Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnął się chytrze, oczy mu pałały, królowa była uradowana i patrzyła nań z czułością wielką.
— Nie lękasz się swoich by cię zdradzili? — szepnęła.
— Nie, mojém złotem żyją — rzekł Sieciech — tamci ich za co kupić nie mają.
Mieniały się uśmiechy i wejrzenia; Judyta zdała szczęśliwą.
— Wszystko dobrze — rzekła głos zniżając — lecz pospieszać trzeba. Król dogorywa widocznie mówię wam, powtarzam, dni jego policzone, ociągać się nie godzi.
— Wszystko teraz spiesznym pójdzie krokiem — rzekł Sieciech.
Zasłona we drzwiach poruszyła się i zaszeleściała, wszedł podkomorzy królewski.
Ukłonił się nizko wojewodzie i ręką wskazał, że król go wzywa do siebie. Zrozumiał to łacno Sieciech, bo się spodziewał, że poń przyślą. Gdy podkomorzy się oddalał, wojewoda w ślad za nim pośpieszył, spojrzał tylko ku królowéj, która ścigała go oczyma, i odchodzącemu od ust pożegnanie posłała poufałe.
Nieraz tak i przy ludziach, okazywała czułość swą ulubieńcowi.
Sieciech zastał króla na zwykłém miejscu, pogrążonego w myślach tak, że choć wszedł i sta-