Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którego na równi z młodszym postawiono, łatwo mógł zgromadzić około siebie znaczną liczbę drużyny. Garnęli się ludzie do nowego pana. Nazajutrz zaraz po owym wieczorze, gdy z więzienia wyszedł na dworzec, zjawił się do niego stary sługa Marko Sobiejucha.
— Miłościwy królewiczu — odezwał się, śmiejąc i pomrugiwając, a ręką sunąc ku kolanom — miłościwy królewiczu, bodejbyś żył sto lat! Nie ma się z tém co taić, mogę to wyznać, że jeżeli komu, to słudze swemu winniście swobodę!!
Tu w piersi mocno się pięścią grzmotnął.
— Tak jest, tak jest — niech się miłość wasza ani śmieje ani dziwi temu — dodał Marko... — Ja to chodziłem tak około najprzewielebniejszego arcybiskupa, a kładłem mu to przez różne osoby do uszów, aż nareszcie wziął do serca. Niech to zostanie tajemnicą, chwalić się nie chcę, lecz w istocie winniście swobodę słudze swemu.
Zdumiał się Zbigniew i zadąsał, ale bezwstydny człek klął się i przysięgał, że mówił prawdę, a dochodzić kłamstwa było trudno.
Mówili drudzy że jako żyw, nigdy do ojca Marcina się nie zbliżał i słowa doń przemówić nie mógł.
— Teraz spodziewam się — dokończył Sobiejucha — że gdy wasza miłość odzyskaliście wszystko, o człowieku który za was życie dawał nie zapomnicie. Com wylał krwi pod Kruszwicą!