Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twą mazać nie chciałem, — rzekł królewicz postępując bliżéj nieco ku oknu. — Żal mi ciebie.
Zbigniew widząc go zbliżającego się, cofnął się nieco za kratę. Walczył z sobą, twarz układał. Gniew, którym gorzał stłumił w sobie aby nie wybuchnął z niego i rzekł głosem cichym.
— Jeźli żałujecie mnie proście za mną!
Bolesław usłyszawszy to, stał zadumany, gdy Zbigniew rzuciwszy słowo jakby z przymusu, cofnął się od okna.
Królewicz podniósłszy oczy, nie widząc go, poszedł daléj, ale wesołość zastąpiło dumanie — towarzysze milczeli nie śmiejąc się odzywać. Kilkanaście kroków dopiero odsunąwszy się, zawołał Bolko.
— Gdybym mógł prosiłbym za nim.
— Ohydna twarz, szepnął Janko Doliwa, z za kraty wydał mi się jak zwiérz dziki. Stworzony by siedzieć za kratą.
— Straszny bo jest! — potwierdził drugi.
— Któż w więzieniu pięknym być może — zawołał Bolko wstrząsając się cały. — Grób to jest!
— Raczéj śmierć! — krzyknął Pruszynka.
Chociaż na zamku było wesoło, oni smutni się powlekli daléj, widok téj młodéj twarzy zwiędłéj za kratą, zatruł im dnia wesele.
— Gdybym był królem, — odezwał się Bolko, — a zawinił mi człowiek, dałbym mu swobodę