Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny. Znał wszystkich, patrzał wszędzie bystro, jakby z twarzy myśli odgadywać chciał i czytać,
W chwili, gdy króla wiedziono na spoczynek, skinął nań arcybiskup, Sieciech z poszanowaniem zbliżył się do niego.
— Dajcie mi ucho na chwilę, odezwał się staruszek — potrzebuję mówić z wami.
— Dzisiaj? — spytał wojewoda.
— Tak jest, dziś jeszcze, jest tego wielka potrzeba.
Spojrzał nań Sieciech ciekawie, skłonił się i odprowadziwszy królestwo oboje, wrócił do arcybiskupa, który sam już z kapelanem w pustéj izbie nań oczekiwał.
Gdy się wojewoda ukazał, skinął na towarzysza swego biskup aby się oddalił. Sieciech stał przed nim, — piękne starca oblicze ubłogosławione było radością téj uroczystéj życia godziny.
— Wojewodo — zawołał — od was zależy abym jutro szczęśliwym był jako nigdy.
— Odemnie? — zapytał Sieciech.
— Tak, bo wy władzę macie wielką nad sercem pana naszego, a potrzeba mi je skłonić do miłosierdzia.
Sieciech niespokojnie się poruszył, twarz zmarszczył, skłonił się.
— Król dla was, Ojcze przewielebny, uczyni i bezemnie, czego żądać będziecie.