Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego, rozczulenie i płacz, co głupkowatego Zahonia niewymownie bawiło.
W takiem życiu dość jednostajném dnie w Gnieźnie upływały. Gdy Sieciech wojewoda, Skarbimierz lub kto inny ze starszyzny na gród przybywał, zamykano więźnia i wychodzić mu nie dawano. Po wyjeździe ich wracał do pewnéj swobody i w środku zamku obracał się jak chciał.
Lecz rok, dwa, może dłużéj nawet z nadzieją przeżyć takiem życiem ciężko. Rachuba na arcybiskupa zrazu pewna, zaczynała się coraz mniéj prawdopodobną okazywać — bo skutku żadnego nie miały obietnice — ponawiał staruszek przyrzeczenia jakieś nieoznaczone — głuche, nie mówiąc ani kiedy, ani jak się one spełnić mogą. Z wielkiéj radości Zbigniew wpadał w rozpacz i zwątpienie. Snuło mu się już po głowie, nie spuszczając na żadne obietnice, wydobyć się z zamku pokryjomu, zbiedz na Pomorze, gdzie się zawsze znaleść sprzymierzeńców spodziewał — albo się schronić do Czech, które mu pomódz były powinne.
Zahoniowi już był nawet polecił ludzi sobie jednać i szukać środków do ucieczki, ale chłopię bojaźliwe i niezręczne do podobnéj roboty wcale się nie zdało. Łajanie i szyderstwa z niego nie pomagały; przybity niemi stawał się jeszcze mniéj obrotnym.
Z Markiem, jak się okazało z próby, ani mówić było o tém można.