Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 020.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przez cały czas mszy świętéj, arcybiskup patrzał na królewicza, po kilkakroć ocierając oczy.
Gdy się msza skończyła, odprowadzono jeńca nazad, ale miał już opiekuna i obrońcę.
Tegoż dnia arcybiskup wezwał do siebie starostę grodowego, dla którego najwyższy dostojnik duchowny królestwa, na równi był z królem. Należała mu taż sama cześć i posłuszeństwo.
Począł go badać staruszek o więźnia, dając do zrozumienia, że choć rozkazy Sieciecha ostre i surowe były, miłość chrześciańska ulżyć losowi królewskiego syna nakazywała.
Rada arcypasterza była rozkazem. Za nią wnet poszło i lepsze łoże, i odzież nowa, i strawa znośniejsza. Zwycięzko na to wszystko ukazywał Zahoniowi królewicz, ale gdy O. Laurenty przychodził, lub kto z zamkowéj straży go odwiedzał, wracał do smutku i pokory, wydając się im niewinnym barankiem i ofiarą.
Gdy znowu kiedyś przybył O. Laurenty, począł mu obszernie opisywać królewicz niemal ze łzami, jaką przemocą, mimo próśb i zaklęć z klasztoru go wyrwano, jaką nad nim w obozie tyranję wywierano, zmuszając do powstania przeciwko ojcu własnemu.
Poruszył tém do głębi staruszka, który zupełnie mu uwierzywszy, starał się go pocieszyć.
Rozeszła się potém po zamku wieść, jakiego to bogobojnego młodziana trzymano w srogiej