Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom II 018.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gwałt mi uczyniono, ojcze! — odparł Zbigniew.
Ksiądz popatrzał nań, potrząsając głową, widać było, że pragnął uwierzyć w to co słyszał, a lękał się być łatwowiernym i oszukanym.
— W klasztorze — ciągnął daléj głosem skruszonym królewicz — miałem, choć zapomniany przez ojca ziemskiego, niebieskiego ojca pociechę, wspólną modlitwę z braćmi, w ofierze codziennéj uczestnictwo — tu i tego jestem pozbawiony.
Tak się rozpoczęła rozmowa, w ciągu któréj Zbigniew usiłował się okazać pobożnym, stęsknionym za religijną pociechą, błagając, aby mógł kiedy niekiedy przynajmniéj przypuszczonym być do wspólnéj z duchowieństwem modlitwy.
Staruszek słuchał tego wylewu wyrazów, płynących z ust królewicza obficie, łatwo, przekonywująco. Z początku uszom wierzyć nie chciał, późniéj zwolna się dając ująć wymowie, któréj głos nawet drżący i łzawy dopomagał — uległ wrażeniu miłemu dlań. Znalazł człowieka potępionego lepszym niż się spodziewał. Począł pocieszać więźnia. Nie śmiał mu jeszcze nic obiecywać, lecz przyrzekał się starać, aby losowi jego ulżono i dozwolono mu, choć pod strażą chodzić do kaplicy i do spowiedzi przystępować.
Ucałował ręce jego Zbigniew, a gdy staruszek dłużéj nad zamiar zasiedziawszy się, ruszył ku drzwiom, odprowadził go zgięty w pół do progu.