Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 220.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wodzowie. O. Hilaryon podniósł do góry krzyż, chorągwie podrosły wyżéj, konie rżały niecierpliwie.
Bolko milczący jechał na przedzie. Persanta była od deszczów wezbrana. Stał na niéj nieco opodal most i przy nim bród widać było, ale tam lada chwilę mieszkańcy się mogli ukazać i popłoch uczynić. Dotąd pusto było w uśpionym grodzie.
Pomiędzy starszyzną starosta był, którego Zaborem zwano, człek mężny, ale chętnie dworujący ze wszystkiego. Stało jeszcze wojsko i nikt się nie ruszał, gdy przystąpił do królewicza kłaniając się z uśmiechem.
— Miłościwy królewiczu — odezwał się — chciałoby się już królu, rzec; czy my ten kamień nadgryziemy, Bóg jeden wié, ale że sobie na nim zęby wyszczerbim albo i połamiem, toć pewna.
Spojrzeniem nakazał Bolesław milczenie, pierś mu się podnosiła prędko i ręce drżały, powlókł oczyma po twarzach posępnych. Widok grodu silnego strwożył nawet najśmielszych.
— Hej! ludku ty mój mężny! — odezwał się. — Gdybym ja nie znał was, nie rachował na to męztwo, nie wiódłbym ja was na taki bój, w tak daleki świat! Uciekać nie możemy, kraj nas wrogi otacza, trzeba iść i trzeba zwyciężyć! Z Bogiem! naprzód.
— Boże zmiłuj się nad nami! — zakrzyczano w szeregach i pułki runęły w rzekę.

Koniec tomu 3go.