Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 195.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawiać! — Jam się włócząc po świecie dużo napatrzył braterskich miłości i nasłuchał o nich. Trudno się całować gdy złość dusi.
— My się nie mamy o co złościć! — odparł Skarbimierz.
— Nie bajajcie! — rozśmiał się Marko. Wzięliście dużo a chcę się wam więcéj jeszcze, bodaj i Mazurów i Płocka i Gniezna a Poznania. Bolko by rad na gwałt być Chrobrym! — Znamy was! znamy!
Napiwszy się Marko, niby z wesołości śpiewać począł jakąś pieśń starą o dwu braciach Lechu i Kraku.
Miało to swe znaczenie. Skarbimierz zrozumieć nie chciał.
Nie wiele mówiąc sam, dobył przez ten wieczór poseł więcéj z Marka, niż od innych. Miał taką prostoduszność żołnierską, iż przebiegły Sobiejucha za nierozgarniętego człowieka biorąc go, cale nie wystrzegał.
— Wy miłujecie Bolka — mówił ochmistrz — a ja powiadam że u mego pana służyć najlepsza rzecz. Prawda że rozsierdziwszy się pięścią sięga do gęby nie szanując zębów starych, że i za ucho targnie, gdy mu co dokuczy, — ale za to ja tu jastem panem nad drugiemi i innym mordy rozbijam jak chcę. Pracy takiéj utrapionéj jak u was nie mam. Wylegam się do białego dnia, czeladzią się posługuję sam, bo na wyprawy ani