Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czystéj chwili przy sobie, by mu jako starszy w rodzie pobłogosławił.
Zbigniew słuchając, bródkę, która mu rzadko rosła, poczesywał ręką białą, a gdy i Skarbimierz potwierdził w krótkich słowach zaproszenie, odezwał się głosem przerywanym.
— Z duszy całéj radbym służyć panu bratu, któremu za pamięć dobrą i miłość dziękuję. Obowiązek to mój, który czuję i spełnić bym pragnął. Nieszczęśliwie się chwila złożyła! Choroba mnie męczy, dla któréj dłuższéj podróży odbywać nie mogę, a i od granicy czuwać muszę. Łzy mi prawie z oczów tryskają, iż odmową odpowiedzieć los mi nakazał; nie będziecie wymagać rzeczy niepodobnéj. Chory jestem.
Mówił to, a w twarzy wyraz miał niecierpliwy i kwasu pełen. Co innego usta, co innego prawiły oczy, któremi posłów i dwór ich poważny mierzył.
— Będziecie tam mieli — ciągnął daléj — gości, powinowatych, książąt i panów podostatkiem. Nie mówiąc już o Rusi, zjawi się może kto i z Pragi! Ja tam niekoniecznie potrzebny, ani może pożądany, zastąpią mnie inni.
Zaciął się nieco i dodał złośliwie.
— Wasza przyszła królowa Zbisława, wedle praw kościelnych, pono królewiczowi bratu bardzo jest blizką?
— Tak jest — odpowiedział O. Hilarion — ale