Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i młodych włóczyło się mnóstwo, stawali do rozmów, śmiali się głośno i zdawali się tu panować nie zważając na nikogo.
Tu i owdzie mowa czeska i niemiecka przebrzmiewały między służbą.
Marko téż przyodziawszy się prędko, stawił się, aby posła wybadać z czém przybywał.
— Cóż nam przynosicie? — zapytał.
— Nietrudno to zgadnąć — odparł Skarbimierz — przyjechaliśmy zaprosić księcia na wesele naszego pana. Któż mu ma być drużbą jeżeli nie brat?
Marko się po wyłysiałéj głowie poskrobał.
— Zapewne — odparł — tylko, że nam pan coś nie domaga. Nikt pewnie nie kocha i nie szanuje więcéj nad niego pana Bolesława, nikt się jego szczęściu i męztwu nie dziwi bardziéj! Gdyby mógł!!
— Cóż to za choroba? od kiedy? — spytał poseł.
— Kto może wiedzieć co to jest? — westchnął Sobiejucha. Baby nie rozumieją, my téż. Odprawiają księża msze święte, chodził książe relikwie całować, ocierał o nie głowę. Na piersiach ma ciężar, zmory go po nocach duszą.
Zwlokło się czasu trochę na téj rozmowie. Nierychło dano znać, że królewicz posłów przyjąć jest gotów, a że i O. Hilarjon wrócił z kościoła, szli więc z nim, odziawszy się przystojnie na dwór książęcy.