Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z twarzami podrapanemi. Spierali się jedni z drugiemi i rozkazywali a kłócili — posłuchu i karności nie było.
Na wielkie prośby Zbigniewa, który się chciał uczyć niby rycerskiego rzemiosła, zostawił mu Bolko starego Michnę. Znajomy z nim dawno Skarbimierz, ujrzał go właśnie wychodzącego z komory o kiju, bo noga mu coraz mniéj służyć chciała. Pospieszył do niego. Michno się uradował wielce, lecz wnet do smutnéj twarzy, jaką miał wprzódy, powrócił.
— Bóg z wami! jakże się miewacie? — począł Skarbimierz.
Michno w oczy mu popatrzył, ramiona ścisnął i splunął. Ręką powiódł dokoła, jakby chciał powiedzieć: — Patrz, jako widzisz, tak pisz.
Uśmiechnęli się do siebie.
— Miłościwy mój! — szepnął Michno z cicha — gdybyście to mnie z sobą ztąd zabrali. O! jechałżebym rad jak na stu koniach.
— Nudno wam? stary? — spytał poseł.
— I robić nie ma co — odparł Michno — rycerstwa uczyć, kiedy do niego serca nie mają? Co innego im w głowie! Ładu nie ma.
Urwał Michno, jakby mu się mówić nie chciało. Skarbimierz szepnął, iż na rozmowę wieczoremby się zejść mogli. Teraz prowadzić jéj dłużéj nie byłoby sposobu; zbyt wiele oczu patrzało i uszu słuchało. Pachołków i niewiast, starych