Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczone, samopas chodzące w odzieży brudnéj — poznał Skarbimierz, iż tu życie cale inne być musiało niż w Krakowie.
Gdy się goście ukazali, a oznajmiono o nich, wnet ze wszystkich kątów poczęły się wysuwać postacie różne, jedna od drugiéj dziwniéj wyglądające. Młodzież blada i jakby po nocném pijaństwie niewywczasowana, kobiety z włosami rozpuszczonemi, starzy jacyś nicponie w odzieży łatanéj, dwór i komornicy nieumiejący się pokłonić, a patrzący dziko i dumnie nie jak na sługi przystało.
Ktoś pobiegł zbudzić spiącego jeszcze Marka Sobiejuchę, ochmistrza dworu, który zaledwie opończę narzuciwszy, wywlókł się naprzeciw nim na powitanie.
Królewicz, choć godzina była późna, także spał jeszcze i wylegał się, tymczasem posłom ukazano izby, zapowiadając rychło jadło i napitek, ale z tém nie szło sporo. Ładu nigdzie nie było, krzyki i hałasy, bieganie po dziedzińcach odzywały się niesfornie, dawano rozkazy popierając je klątwami, nie było słuchać komu.
O. Hilarjon nimby pan wstał i posłuchał ich, poszedł na mszę do kościoła, Skarbimierz siadł oknem wyglądać na to znędzniałe teraz i opuszczone zamczysko. Wszystko tu opadało i chyliło się, dachy, ściany, budowle i szopy utrzymane niechlujnie, konie chodziły chude, ludzie bledzi