Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bach, ani o tém, co do kogo należeć będzie. Nie zmuszajcie mnie, abym i ja straże stawiał, a o prawa się moje upominał.
— Jakie prawa? — gwałtownie wybuchnął Zbigniew. — Płock jest moją dzielnicą, a co w nim to moje. Starszym jestem i młodszego nie dopuszczę, aby mi przodował.
— Jam syn królewski — odparł Bolko — tyś syn ojca naszego z pierwszego małżeństwa swobodnego, z łaski przypuszczony do równości ze mną. Z łaski!!
Skarby ojcowskie do mnie należą!
Zbigniew zbladły, z oczyma zaiskrzonemi rzucił się na Bolka.
— Ani mi śmiéj tego rzec raz jeszcze! — zakrzyczał. — Pochwycić cię każę i rozbroić, a nie będę w tobie znał brata!
Bolko zmierzył go pogardliwym wzrokiem.
— Ty! mnie! — rozśmiał się — ty! Zapytaj co ciebie czeka, gdy litość i cierpliwość moją wyczerpiesz. Ty przybłędo jakiś!
Zbigniew ręką chwycił za miecz, Bolko uderzył dłonią po rękojeści swojego i krok ku niemu postąpił. Kleryk cofnął się nieco strwożony. Oba drżeli z gniewu i oczyma na siebie pioruny ciskali.
— Zdzisław Belina! — zawołał Bolko — straż mi postawić u drzwi skarbca, a kto będzie śmiał