Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiwać na coś, wyglądać z obawą, królowéj nawet izby stały zaparte i około nich nie było ludno.
Król umarł.
Dogorywał długo, życiem ciężkiém i tęskném modląc się o śmierć szczęśliwą, płakał nad sobą i niepokoił losem ziem swoich. Żadnego z synów przy nim w godzinie ostatniéj nie było. Bolko na Szlązku we Wrocławiu siedział, Zbigniew w Gnieznie.
W chwili skonu, dopiero obu im znać dano.
Arcybiskup, którego wieść smutna bliżéj zaskoczyła, poprzedził synów i zebrawszy duchowieństwo u zwłok królewskich odprawił za spokój duszy modlitwy.
Pięć dni mijało od śmierci króla, żaden z synów nie przybył jeszcze. Z dnia na dzień czekano na nich z pogrzebem. Sędziwy pasterz gońców za gońcami wysyłał.
Miało się ku wieczorowi, gdy orszak się pod zamkiem ukazał, a po jaskrawych sukniach, kitach i kołpakach, nieładzie, w jakim biegł ku wrotom, łatwo w nim było poznać Zbigniewa. On to był w istocie. Dniem i nocą pędząc bez spoczynku, udało mu się wyprzedzić brata.
Zgraja towarzysząca mu czwałem, z wrzawą wpadła jak do domu na podwórze zamkowe.
Królewicz zsiadł ze spienionego konia, o krok ode drzwi żałobnéj komnaty, z któréj powolny śpiew księży dochodził.