Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiéj odzieży. Wszak już po wszystkiem i strój ten niepotrzebny?
Zbigniew nie odpowiadał, pot mu się lał z czoła, lecz nie ze znużenia, ani ze skwaru, — ze złości.
— Wyrządzili na umyślnie tryumfy te dla gołowąsa — krzyknął wybuchając, aby mnie upokorzyć! — Tak, nieinaczéj jest. Chciał król okazać, że on mu najmilejszym, że jemu po nim następstwo naznaczone, że ja z łaski tylko ochłap ziemi dostanę.
— O! — uśmiechnął się cicho podszeptując Marko, który swego pana znał. — O! niezawsze pięści wygrywają, często i głowa! Póki to bydło nadmorskie walić trzeba po łbach aby w cudze zboże nie lazło, dobry Bolko; jak przyjdzie co mądrze czynić, nie stanie rozumu, chyba go pożyczy, wiem ja u kogo!
— Gdybym się nie zdragał w ten dzień ojcu czynić bolu — zawołał Zbigniew, — jechałbym ztąd jednéj chwili precz! — Nasadzili tego opasłego mnicha żeby mu na głos panowanie prorokował i królowanie nademną!
O mnie słowa nie rzekł, jakby mnie na świecie nie było!
Marko coraz już głośniéj wykrzykującego powstrzymał.
— Cyt, miłościwy panie — cyt! aby ludzie nie pochwycili. Niechaj się to wyburzy. Gnie-