Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwiał z wymyślnemi obrzędy. Poszliśmy do kościoła, uderzył mnie mieczem po ramieniu trzy razy i tyle było wszystkiego.
Sztuki te wasze śmiechu są tylko warte.
Michno się mocno obraził.
— Miłościwy panie, — rzekł gniewnie. — Wolno było Czeskiemu królowi postąpić sobie z wami jak mu się żywnie podobało, my prawa strzeżemy, bo u nas rycerstwo nie na żarty.
— A mojeż to czém było! — podchwycił obrażony Zbigniew.
Michno ramionami ruszył.
— Albo ja tam wiem! — odparł.
U nas mówią, z pieśni słowa nie wyrzucić.
Wyszedł starszy królewicz pomruczawszy. Gdy się odwiedziny te skończyły, Michno, Strzegoń i Leliwa Neńko, stary wojak téż przystąpili do odziewania królewicza, wedle obyczaju.
Podał mu pierwszy gzło u szyi i pięści złotem wyszywane, białe jak śnieg, bo szatę niewinności oznaczające, przyozdobioną cnotami. Drugi przyniósł koszulę z drutu żelaznego jak siatkę dzianą misternie i plecioną. Ta oznaczała jakby włosiennicę rycerską, godło trudu, bolu i wstrzemięźliwości.
Na ono drugie gzło żelazne, wdziewano mu kaftan łosiowy, który pierwsze okrywał, tak jak człowiek cnotę swą i boleść winien przed oczyma bliźnich osłaniać skromnie. Na kaftanie po-