Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Duchowni z poszanowaniem patrzali, wracał jakby z wojny krzyżowej.
— Bóg niech wam błogosławi, — zawołał arcybiskup Marcin, i niech da abyście tego męztwa zawsze na obronę wiary i kościoła używali.
Niemal cała ludność zamkowa zbiegła się do Bolkowéj drużyny, która jak on poznaczona była krwawo, ale śmiała się szczęśliwa ze zwycięztwa.
I oni mieli pogięte zbroje, pocięte ręce i nogi krew na mieczach, krew na twarzach, a wielką dumę i radość w sercach.
— Co, my! — wołali uniesieni — patrzajcie na królewicza, ten nad wszystkich był dzielnym!
Większa część wojska pozostała przy odsieczonym Santoku, Bolko sam tylko z drużyną przybieżał wskok, aby nim się panowie duchowni rozjadą otrzymać dobrze wysłużony pas rycerski.
Nie było już jednak podobna dnia tego rozpoczynać przygotowań do obrzędu, bo i królewicz i towarzysze jego śmiertelnie strudzeni potrzebowali odetchnąć, przysposobić się, nimby spowiedź poprzedzającą uroczystość odbyć mogli.
Stanęło téż na tém aby dopiéro dnia następnego rozpoczęły się ceremonie, które ściśle zachować chciano tak jak się gdzieindziéj odprawiały. Oprócz królewicza drużyna jego zasłużyła równie na zaszczyt, o który on się dla niéj domagał.