Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 099.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pogotowiu. Ja nie zaśpię a królowi téż pokoju nie dam, aż się to wszystko odmieni... Stary arcybiskup nie pożyje, następca inny być musi, przyślą go z Niemiec lub Rzymu... Wy powrócicie, wy musicie powrócić — dziś trzeba najdroższe ratować życie.
O tém téż tylko myślał Sieciech i o zemście którą gotował... Zmniejszony dwór sposobił się w drogę do Sieciechowa, zkąd uchodzić musiał na Ruś, nie widząc się w kraju bezpiecznym. Co godzina zmniejszał się orszak skazanego na wygnanie.
W obozie za Wisłą wiedziano tegoż dnia, że król musiał się zgodzić na opuszczenie Sieciecha, a gdy uroczyste dał na to, wobec świadków, słowo arcybiskupowi, padł zemdlały, tak że go na łoże przeniósłszy, ledwie słudzy mogli do życia przywrócić.
O. Lambert, który jak wielu duchownych naówczas potroszę lekarzem był, pozostał przy chorym, niosąc mu razem religijną pociechę.
O wygnaniu wojewody w chwili piorunem po obu obozach wieść się rozeszła, wszędzie ją przyjmowano okrzykiem radośnym.
Wojsko, starszyzna, duchowni, lud, dla którego wojna była najstraszniejszą klęską, ciesząc się powtarzał, iż Sieciecha już niema!
Gdy wojewoda wyszedł z komnat chcąc sobie zapewnić orszak liczniejszy do granicy dla bez-