Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 065.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Noc, noc, dajcie mi spocząć! Potrzebuję odpoczynku.
Zimną rękę ojcowską ucałowawszy, cofnął się Bolko.
Namiot dla niego opodal trochę od królewskiego rozbito. Zbigniew ze swemi stał téż w téj stronie. Ludzie pomęczeni wszyscy spiesznym pochodem, wcześnie się na spoczynek zabierali.
Zrzucił Bolko zbroję i ciężką odzież, drużynę spać odprawił, sam też wesoło zabrał się na posłanie oczekujące nań, nakazawszy Pruszynce, który u wnijścia sypiał, aby go zbudził jak na brzask, o świcie.
Cisza coraz większa objęła wkrótce obóz cały; w Sieciechowie też światła gasnąć poczynały na zamku; jedno tylko jakieś czerwonawe na górnéj połaci, niby lampa u obrazu płonęło jasno.
Czarna noc, wilgotna, chmurna, o krok prawie nic widzieć nie dozwalała. Po znużeniu twardym snem usnęli wszyscy.
Krzyk i wrzawa zbudziły Bolka nagle. Pruszynka się porwał, schwycił królewicz, wprost biegnąc do zbroi i miecza, bo sądził, że Sieciechowi żołnierze na czółnach się podkradli i na obóz napadają. W tém Magnus wpadł w opończy jednéj, z głową nienakrytą, zdyszany.
— Król! — krzyknął — król!
Nie mógł wymówić więcéj, zatamowanym, głuchym głosem powtarzał.