Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 061.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cięte usta, brew namarszczona, czoło sfałdowane okazywały, że dusza się jeszcze nie uspokoiła, że uległ sile, lecz przekonań swoich nie zmienił.
Napróżno Bolko i Magnus odzywali się doń kilkakrotnie, wywołując choćby słowo — milczał.
Bolko go całował po rękach, cofał mu dłonie i chował je przed nim, na zapytania nalegające, głową obojętnie potrząsał... Usta mu się poruszały czasem, głos z nich nie wychodził.
Wrzawa i mowa Magnusa nieprzerywana, trwająca w podwórcu czas dosyć długi, znużyły w końcu króla tak, iż się już ledwie na nogach mógł utrzymać, komornicy zaprowadzili go do łoża, albo raczéj na rękach zanieśli.
Tymczasem oba wojska pod zamkiem się połączyły, starszyzna zeszła obradując co daléj czynić przystało.
Magnus pierwszy rzekł.
— Zdrajca pociągnął do Sieciechowa, tak twierdzą wszyscy, dopóki on na téj ziemi, pokoju w niéj nie będzie. Ścigać go musimy i iść za nim, póki nie wyżeniem precz.
Zgodnie zaczęto wołać. — Do Sieciechowa! na Sieciechów!
Wołanie to tak było głośne, iż się obiło o uszy króla, przy którym był O. Lambert.
— Czego oni chcą? co to za krzyki? Sieciechów? co oni mówią? — odezwał się niespokojny.