Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zachwianego, obawiając się, aby przy zgodzie z dziećmi nie ujęto go, Sieciech sam się zażądał oddalić, ze swemi wiernemi puszczając się nagle ku Wiśle i Sieciechowu.
Nie byłby pewnie ustąpił, gdyby duchowieństwo nie stanęło przeciw niemu i nie starało się króla nakłonić do zgody.
Co rychléj poczęli się gromadzić starsi z wojska, których Magnus prowadził. Bolko odżył, śmiała mu się twarz rozradowana. Zbigniew, który wprzódy niemal wesół był, teraz pochmurniał i mruczał gniewnie, ale się cofać sam jeden nie mógł.
Siadła zaraz na koń starszyzna, a na jéj czele królewicze oba z Magnusem. Dzień piękny i jasny przyświecał szczęśliwéj zgodzie.
Nie dojeżdżając do zamku, Bolko stanął i zawołał swojego Pruszynkę.
— Nie godzi się nam — zawołał — stawać przed ojcem z bronią, którąśmy przeciwko niemu podnieść byli zmuszeni, rozbrójmy się.
Zbigniew zakrzyknął z początku i słuchać o tém nie chciał, dopiero gdy młodszego zobaczył, przykład mu dającego z siebie, miecz odpiął i oddał słudze, przykazując go nieść za sobą.
Tak się milcząco ku zamkowi zbliżali. Ludu przy królu, oprócz dworu, nie pozostało wiele, znaczniejszą część wojska i to najlepszego Sieciech uprowadził z sobą.