Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 052.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nięto, aby Sieciechowi zdać się mogło, iż wojsko liczniejsze było niż w istocie mieli.
Słońce zachodziło, gdy Szlązacy i Krakowianie położyli się i ogniska rozpalać zaczęto. W drodze wyraźne milczenie i smutek, tu się jeszcze stały bardziéj uderzającemi; ludzie pocichu legli na ziemi spoczywać, jakby z niéj wstać nie mieli.
Bolko nawet zapał wojenny utracił, Magnus siedział ponury, Zbigniew za wszystkich poruszał się, szydził i odgrażał.
Już się ku nocy brało, gdy spostrzeżono ludzi kilku od Żarnowca groblą jadących na koniach, którzy gałęźmi zielonemi wiewali nad sobą i w róg przed niemi trąbiono.
Magnus i Bolko, którzy konie zawsze mieli gotowe, skoczyli na nie i wybiegli przeciwko poselstwu temu. Na kilkadziesiąt kroków przybliżywszy się, poznali O. Lamberta z kilką komornikami królewskiemi, jadącego ku nim powoli. Stanęli na łące, a Bolko z konia zsiadł, aby księdza pozdrowić.
Kapelan królewski z twarzą jechał tak bolesną i zachmurzoną, iż zrazu słowa dobyć z niego nie było można. Poselstwo mu to ciężyło, rozwarł ręce szeroko i zawołał.
— Upamiętajcie się! Co czynicie! Azali dzieciom przeciwko ojcu iść się godzi.
Nie dając Bolkowi słowa odpowiedzieć, Magnus wojewoda podchwycił śpiesznie.