Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 051.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie może, nie chce, że go nie porzuci, ani się go wyrzecze.
Usłyszawszy tą odpowiedź zamilkli wszyscy. Nie było więc ratunku, wojna się stawała nieuniknioną. Załamywali ręce pocichu wodze i żołnierze. Ociągać się nie było już powodu, Magnus dodawał serca.
— Cofać się nam zapóźno — rzekł — trzeba ginąć lub na swém postawić. Sieciech nam nie przebaczy nigdy.
Dano hasło do ciągnienia, wojska ruszyły znowu takim pochodem żałobnym jak szły wprzódy. Już i Pilica była blizko, a gdy z lasów pierwsze się oddziały wysunęły, a zamek okazał nad wielkim stawem usadowiony, wodami oblany, Bolko wskazał u brzegów rozłożone szeroko namioty białe, stada koni, ogniska i chorągwie powiewające nad niemi. Królewski obóz w niewielkiéj znajdował się odległości, tak, że uciszywszy się, głosy i gwary od niego dochodzące posłyszeć było można.
Magnus w odległości takiéj, aby się z sobą ludzie stykać nie mogli i zdrady nie knowali, wojsku pod lasem położyć się kazał. Stanęły dwa zastępy oko w oko przeciwko sobie.
Królewski obóz miał zamek, staw i groble, o które się opierał, królewicze jeno las poza sobą, z którego się wydobyli. W milczeniu poczęto się rozkładać na równinie, a namioty tak rozwi-