Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 050.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

okrzyków, ani raźnego ducha nie było — posępnie się wlokło wojsko, wzdychali ludzie, wielu przeklinało.
Można było przewidywać że wielu rzuci oszczepy, gdy je przyjdzie broczyć we krwi własnéj, jednego Sieciecha, gdyby się im w ręce dostał, niktby pewnie nie żywił i nie miał nad nim litości.
Rachowano, że ojciec Tyburcy powróci nim do Żarnowca dociągną. Tak się téż stało. Drugiego dnia ujrzeli zmęczonego i obmokłego staruszka, którego obok na koniu jadący pacholik podtrzymywać musiał, a inny mu konia za uzdę prowadził, bo nim sam O. Tyburcy nie mógł kierować. Zaledwie się pokazał zdala, poskoczyli ku niemu Bolko, Zbigniew i Magnus. Zdjęto go z konia i posadzono pod drzewem aby odpoczął; obstąpiła starszyzna.
— Cóż król? — co Sieciech? — Jak poselstwo przyjęto? — zarzucono pytaniami.
— Król? — król płacze, — odpowiedział staruszek, — nie mówi nic, ręce łamie — Sieciech za nim stoi, Sieciech za niego odpowiada, Sieciech tam jeden jest, reszta nie waży nic.
Sprawiłem poselstwo. Król sam nierychło mi dał podyktowaną sobie odpowiedź, że oszczerstwo żywe jest co o wojewody zdradzie i przeniewierstwie ludzie głoszą, że bez niego on żyć ani być