Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 041.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Greta ciągle płacząca, zbliżyła się z twarzą na pół zakrytą.
— A! wam — przebąknęła, — wam się zdaje, że na Sieciecha iść, choćby we dwu na jednego, mało znaczy! Wojewodzie wy nie uczynicie nic! Z nim wam albo razem iść, albo od niego ginąć. On tu pan.
— A tego właśnie ja nie chcę żeby on tu był panem! — zawołał Zbigniew.
Greta nieśmiało rączkę mu położyła na ramieniu, poczynając go głaskać i podpieszczać.
— Po cóż wam samym iść! — szepnęła, poślijcie z lichem, gdy chcecie, Król się na was rozsierdzi, Sieciech mścić się będzie.
Milczał Zbigniew i te niewieście fortele nie pomagały.
Na podwórcach tętnieć zaczynało. Odzywały się rogi, nawoływali się ludzie, pędzono konie z bliższych łąk, biegli żołnierze znosząc zbroję i wlokąc oszczepy. Dowódzcy krzyczeli, ruch coraz większy się zrywał. Greta nie wiedziała już co daléj poczynać.
— Wy Bolkowi wierzycie — rzekła w końcu. Któż to wiedzieć może czy to nie zasadzka, nie zdrada? — Może na was zastawione sidła?
— Magnus jest z nim, — nie może to być — odparł Zbigniew.
— O! Magnus, — gniewnie poczęła niemka — taki dobry jak Bolko, jak oni wszyscy. Wy so-