Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 028.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszechny. — Odgrażano się nań, śmierć mu zapowiadając.
Gdy Szlązacy w znacznéj się liczbie zgromadzili, Magnus ich zwołał do téj saméj izby, w któréj niegdy Zbigniewa im stawił. Stanął przed niemi Bolko, którego gniew każda chwila pomnażała; rozdrażniony i pełen zapału.
Na widok młodego pana, poczęto wołać i okrzykiwać, witając pokłonami, rękami i czapkami.
Magnus przemówił naprzód nie wielą słowy. Wstał potém królewicz sam i odezwał się głosem wzruszonym.
— Zlitujcie się, ziemianie, niedoli mojéj, przyjdźcie mi w pomoc i obronę, Sieciecha zdrada nie od dziś uknuta, grozi wybuchem. Jednał złotem przyjaciół, opłacał zbójców, godził na życie moje, chcąc posiąść panowanie. Dowodów dosyć jest na to, a i ten coś znaczy, że Wojsław, który mnie nie opuszczał nigdy, który czuwał nademną, chorym się stał, aby mi nie towarzyszyć, bo pewnie jako pokrewny Sieciecha, wiedział, że tu na życie moje godzą.
Zeznają ci, co nasadzeni byli, iż im zabić mnie zlecono.
Ledwie mówić dano królewiczowi, taką zgrozą przejęła wszystkich zdrada jawna wojewody — i ziemianie wołać poczęli:
— Nie damy wam nic uczynić! nie damy! Włos wam z głowy nie spadnie! Bezpiecznym je-