Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom III 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strach jakiś ogarnął w chwili, gdy się już miał zwierzyć — zaufać wam mogę, — wszakże mnie nie wydacie?
— Dziecko moje — odpowiedział ojciec Tyburcy, choć żołnierz musisz przecie wiedzieć o tém, iż przysięgamy na to, że kto nam co powierzy, tego nie odpowiemy nikomu, choćby na mękach życie dać przyszło. — Mów, nie lękaj się, utonie to jak w studni.
Westchnął Strzegoń i włosy potargał siwe.
— Sprawa taka — rzekł — nie tajno nikomu, że Sieciech królestwa pragnie — nie od dziś dnia. Na drodze mu stoją dzieci królewskie — szczególniéj Bolko, na którego zasadzkę przygotowano pod pozorem wyprawy na Czechy, aby go zgładzić. Ja tu przybyłem nie po co innego, tylko żeby się z królewiczem poznać i podrużyć, a wciągnąć go tam, gdzie ma życie dać.
Posłano mnie, poszedłem. Tu przybywszy, gdym Bolka poznał, miły panie — za serce mnie wziął, nie mam siły dać go na zabicie. Co począć? zdradzić muszę albo jednego lub drugiego!
Ojciec Tyburcy słuchał spokojnie, nie poruszył się na to straszne wyznanie.
— Powiedzcież wy mnie — odezwał się łagodnie — jak się wam zda? czy lepiéj zdradzić szatana, który na zabójstwo godzi, czy Pana Boga, co miłość nakazuje, nawet dla wrogów? Królewicz ci nic nie uczynił, chyba dobro, panem twym ze