Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 265.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podniosła głowę, z oczyma łzami zapalonemi. Dreszcz jakiś przebiegł ją, drgęła cała.
— Tu nie ma już co robić! — krzyknęła. W drogę! nad Dniepr! do domu! Ja tu chwili nie chcę pozostać, tu wszystko pali i boli.
I suknię poczęła drzeć na sobie, szmatami jej rzucając do koła.
— Koszuli zgrzebnej! siermięgi! — krzyczała, ciskając klejnotami i rozbijając je o ścianę. Matko, do domu, do domu! To był sen okropny, trzeba się obudzić!
Z rozrzuconemi włosami, na wpół rozebrana, upadła znowu na kanapę, krzyk jakiś przenikający, straszny, dobył się z jej piersi, ze śmiechem razem i z płaczem, łkanie i ryk dusiły ją.
Matka straciła przytomność i na ziemię się rzuciwszy, za nogi ją pochwyciła i poczęła zawodzić żałośnie, przywołując ją do życia.
Boleść to była, jakiej tylko na pół dzikie natury i nieunoszone temperamenta uledz mogą; zmieniła się ona w walkę z życiem, we wściekłość; konwulsyjnymi ruchy rzucało się nieszczęśliwe dziewczę, mimo swej wiedzy i woli, jakby w niem działała trucizna, jakby w żyłach płynął wlany w nie jad zabójczy. Na przemiany to leżała martwa, to zrywała się jak szalona, a matka chwytała ją, całowała i kładła