Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 264.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakby szukając ratunku, nie wiedząc co począć; wzruszenie Natałki udzieliło mu się i twarz jego mieniła. Ręką nieśmiałą ujął dłoń jej, leżącą na twarzy i głosem cichym przywoływał do przytomności.
— Dziecko moje, ale opamiętajże się, uspokój, ja nic nie żądam; niech wszystko zostanie jak było, ja takich lamentów znieść nie mogę, to mię zabija.
Jakkolwiek stłumione, płacz i jęki musiały znać dojść do uszu matki, która od drugiego pokoju drzwi uchyliła, naprzód powoli, a potem rzuciwszy niemi, nie patrząc na króla, do córki przypadła, tuląc ją ku sobie.
Poniatowski wstał żywo.
— Moja jejmość! — zawołał — proszę jej, ale uspokójże to dziecko. Sama nie wie, czego desperuje; to do rozpaczy i mnie przywieść może. Ja... ja... nie mogę...
Przeszedł się ostrożnie po pokoju, spojrzał przez okno w ogród, bezmyślnie okręcił się kilka razy i jak winowajca wysunął nieznacznie.
W chwili, gdy wychodził, Natałka rzuciła się za nim z krzykiem, ale już go nie było; coraz szybszym krokiem wymknął się do stojącego powozu.
Dziewczę padło na kanapę; matka objęła ją rękami i szlochała z nią razem.
Po chwilce stara zerwała się, pięści ścisnęła, nic nie mówiąc, i pogroziła ku drzwiom. Natałka też