Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 261.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Król mój! pan mój! — spiewała na wpół, na wpół wołała.
Głos ten zdawał się przejmować ostygłego pana, ale jakby znużony, padł zaraz po przywitaniu na kanapę.
— Dziecko moje! — rzekł czule — jakże ty mi wyglądasz? jak ci jest? czyś zdrowa?
— A, dobrze mi, szczęśliwa jestem, choć się namęczę, wszystko jeden wasz uśmiech rozprasza i co było, zapomniane.
Zapał, z jakim to mówiła, oddziałał smutnie na króla.
— Trochę spokoju, trochę pomiarkowania — rzekł — mnie go dziś tu bardzo, bardzo potrzeba. Proszę się utemperować.
Natałka w oczy mu spojrzała, jakby z jakiemś przeczuciem złowrogiem.
— Już, oto już jestem spokojna — rzekła.
— Jeszcze nie — zawołał król — lecz mam nadzieję, że to przyjdzie; dla mnie, dla mojego i waszego szczęścia jest to bardzo potrzebnem.
— Czuję coś złego — odezwała się Bondarywna. Niech król mój i pan mój rozkazuje, wszak ze mnie posłuszne dziecko.
— O, nie bardzo — uśmiechając się, rzekł Najjaśniejszy i wskazał jej miejsce przy sobie na kanapie.
— Siadaj waćpanna.