Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 239.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja — odpowiedział wreszcie Ukrainiec, nabierając w piersi oddechu — a cóż! wszak włóczęgą przywlokłem się tu, aby was zobaczyć. Bez was tam dla mnie wszystko pomarło, bez was tam dla mnie nic nie było.
I Maksym począł płakać, ale wnet łez się powstydził, otarł je szybko i uśmiechnął się do Bondarowej, ręce jej pochwyciwszy i okrywając je pocałunkami synowskimi.
Stara zawahała się, czy go prowadzić do domu, czy o nim córce powiedzieć.
Żołnierz widząc te konszachty jejmości z obdartusem, stał cały zmięszany. Nareszcie powiodła go Bondarowa pod klon na ławę i sama na niej usiadła.
— Mów, Maksym, mów jak na spowiedzi świętej prawdę całą, co z tobą było?
— Matko Bondarowa — począł parobek — było ze mną źle, że nie mogło być gorzej, i żem żyw dotąd, Bóg tylko łaskaw, a może mnie pognał tu, abym wam na co posłużył. Samiście mnie z chaty wygnali, toć wiecie; poszliśmy ja i Krywonogi w wąwóz, w bałkę, i żyli o chlebie i wodzie, pilnując, co się działo na chutorze. Mnie się we wnętrznościach gotowało, bom ja czuł, że idzie na pohybel. I tego Lacha, winny on czy nie, my przybili na drodze, żeby ich oduczyć łażenia do chutoru. A no, nie pomogło