Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 226.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sza pięćdziesiąt czystych! Ładna sumka; a przełknął to tak gładko, jakby to dla niego nic nie znaczyło. Oszust, szuler! Wczoraj mu tego nie śmiałem powiedzieć, ale dziś mam najmocniejsze przekonanie. Z początku grał jak szewc, potem jak wirtuoz, a karty znał doskonale, bo gdy odrzucił, pewnie spodem siedział pamfil albo tuz.
Grzybowska się uśmiechała.
— A żonę, jakżeś waćpan znalazł żonę?
— Małpę, małpę, nie żonę! — ruszając ramionami wołał szambelan. Ja ją widziałem i nie widziałem, mogę powiedzieć. Siedziała opodal, wystrojona, w brylantach, a ja nie dowidzę; myślałem, że jaka wielka pani... Ten szuler, który ze mną był, dał mi takie szkło, oprawne w rurkę, co zbliżało, przez nie ją dojrzałem i pięć czerwonych złotych za to odkrycie zapłaciłem, bo szkło i rurka z ręki mi wypadły i niedźwiedź je zgniótł. Komu się nie wiedzie, to nie wiedzie, trudno; abym rozwód dostał i do domu... Cóż każesz mi robić?
— Co? to samo, co wczoraj. Siedź spokojnie, w karty nie graj i czekaj, abym ci znać dała. W nic się nie wdawaj, bo popsujesz wszystko, rozumiesz?
— A no...
Szambelan wstał, aby wyjść. Stanął w progu i odwrócił się do Grzybosi.
— Cóż pani na to? Pięćdziesiąt czystych w ma-