Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 218.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A tego ja nie ścierpię. Więc do króla pójdę, o audyencyę poproszę i powiem mu wbrew: Najjaśniejszy panie, kochaj się we wszystkich dziewkach, jakie ci się podobają, ale od szambelanowej Rzesińskiej wara, póki ona moje imię nosi. To raz; powtóre, krzyż obiecałeś, daj; na kasztelanię konsens przyrzekłeś, podpisz, z reszty kwituję.
Grzybowska ręce założywszy, śmiać się poczęła.
— To dopiero będzie skutecznem, gdy pan szambelan królowi tak palniesz.
— Jak Bóg Bogiem, nietylko jemu to palnę, ale na sejm wniosę o krzywdę szlachecką.
Śmiała się coraz mocniej Grzybowska.
— Prawda, żeś opętany — zawołała — bo resztę rozumu postradałeś. Róbże sobie co chcesz, a mnie na pomoc nie wzywaj i bądź mi waćpan zdrów.
Dygnęła mu na pożegnanie. Szambelan siedział nieporuszony, z głową zwieszoną.
— Adieu — dodała Grzybowska.
Rzesiński podniósł głowę, ręce obie wyciągnął rozpaczliwie i krzyknął przejęty:
— No to mówże, kobieto przewrotna! co mam począć? no cóż? co?
— Idź, wyśpij się, zjedz, napij, pójdź na hecę, kiedy chcesz, albo na teatr, nie rób nic, a ja się postaram, aby cię z kłopotu wyciągnąć, lecz jeśli sam się porwiesz, ja palcem nie poruszę; masz do wyboru.