Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 211.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale uspokój-że się człowiecze! — zawołała Grzybowska — gadaj po ludzku!
Szambelan, który na nogach się ledwie mógł utrzymać, padł bez ceremonii na krzesło.
— Mów spokojnie, ja o niczem nie wiem; może się da co naprawić, bo mi waćpana żal. Napij się wody.
— Żółciąście mnie napoiły, baby, jędze! — począł szambelan, a teraz wody dać chcecie.
— Jeśli mi tu waćpan będziesz tak wygadywał, to go za drzwi wyrzucić każę.
— Tylko tego braknie! — rozśmiał się Rzesiński — za drzwi i z majątku własnego won!
— Ale słuchaj-że mnie, szalony człecze — poczęła Grzybowska — jam waćpanu zawsze dobrze życzyła, ja o bożym świecie nie wiem od wyjazdu z Kaniowa. Jeżeli chcesz, bym ci poradziła, opowiedz, co i jak jest, co się stało. Słowo daję, że nawet o ożenieniu projektowanem tak jak nie wiem.
— Niewinna istota! a kto tę truciznę gotował? — wołał szambelan. Starego głupca złapaliście i rade, ale czasem i stary, taki spokojny człowiek, wściecze się i dopiecze.
Grzybowska zniecierpliwiona chciała już odejść, gdy szambelan się pomiarkował i ton zmienił.
— Proszę mi darować, ale już mi cierpliwości zabrakło i sam nie wiem co począć z sobą. Jeśli Boga