Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczę potrzęsło głową.
— A gdzież trwa? — zapytała — a co trwa? wszystko przechodzi i ginie! Tak stoi w pieśni naszej. Niech krótkie życie przejdzie jak błyskawica jasna, a potem...
— O, o, a z kimże to tak przez okno gadacie? — odezwał się głos Sydorowej.
Natałka odstąpiła od okna i pokazała na Plerscha.
— A czemuż pana majstra nie prosicie do chaty? Taka to z was gospodyni — poczęła Sydorowa, poprawiając na stoliku obrus i idąc już po czarkę i obiecany dereniak.
— Chodźcie do chaty — dodała znikając z okna dziewczyna.
Plersch wszedł.
Zaczynało zmierzchać, księżyc już później schodził, więc ciemność szybko po słońca zajściu rozciągała się po stepie i miasteczku.
Kaniów leżał już w mrokach. Gdzieniegdzie na dnieprowych wodach odbijał się szmat jasnego nieba i świecił jak oprawione w czarne ramy zwierciadło. W powietrzu była woń wiosenna.
Obok wzgórza, na którem stał chutor, ciemny parów przerzynał drogę i ciągnął się, stare wód łożysko, ku dnieprowym brzegom. Wyschły był teraz i wiosną tylko lały się nim śnieżne wody, wyrywając mu boki i szczerbiąc strome ściany. Co roku