Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 175.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczył, mowę stracił i całą odwagę. Uśmiech dziewczęcia i oczy, z tą myślą, że on ma być panem tego uśmiechu i tych oczów, ogarnęły starego jakby płomieniem. Stał się trusią i nieśmiałym a śmiesznym, bo z dziewczyny oka nie spuszczał.
— Jakby to ubrać tylko po ludzku — szeptał sobie — królowa! pani! Wenera! mości dobrodzieju, obrazek! Żadna się do niej ani umyła.
Dziwnym fenomenem jakichś odżywionych nagle pragnień młodzieńczych, szambelan zapomniał o kasztelanii, o św. Stanisławie, o kopercie, o nagrobku, a zatopił się w kontemplacyi tego arcydzieła bożego. Nigdy w życiu nie śniło mu się, ażeby taką mógł mieć żonę, a od lat piętnastu o żadnej nie myślał.
Nagle, taka piękność, a z nią w posagu czerwońce, o których Grzybowska wspominała, kasztelania, krzyż, łaski pańskie... Rzesiński czuł, że mu się mąciło w głowie. Zaczynał tylko znajdować, że królewskie amory, nawet platoniczne, wcale były nie do rzeczy.
Siadł pan Rzesiński w kątku na ławie, mało mówił, na szabli się podparł i uśmiechał do dziewczyny. Natałka mu sama wódki przyniosła i chleb a miodu na zakąskę. Z jej rąk wychylił czarkę, a dotknąwszy wypadkiem małego palca, poczuł po całem ciele przebiegający dreszcz, który jak piorun przeleciał potem przez pacierzową kolumnę i w mó-