Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 156.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powabnym nie był i bardzo bojaźliwym, na pustyni wiszniowieckiej kilka dni z nim wesołych dosyć przebyła. Zapraszała go do siebie na kawę we dnie, wieczorem na gawędkę i polubiła nawet. Plersch, któremu ze starą panną było łatwo jakoś i raźnie, chętnie z jej uprzejmego towarzystwa korzystał. Z nią można było czasem całkiem kawalerską prowadzić rozmowę, i nigdy się nie pogniewała. W najgorszym razie klapnęła go po ręku i zawołała:
— Paskudnik pan jesteś, słuchać tego nie chcę!
Było to dosyć zabawnem.
Plersch wiedział, że Grzybosia była z marszałkową; chciał się do niej przekraść, aby się od niej coś o dziewczęciu, które malował, dowiedzieć. Drugiego dnia bowiem zakochanym był po uszy.
Niepodobieństwem mu się zdawało, aby Grzybowska, która wiedziała wszystko, nie znała historyi tej tajemniczej istoty, co chodziła w wieśniaczym stroju, brylanty nosiła na palcu i miała takich opiekunów.
Wieczór był posępny, gdy Plersch wysunął się ze dworku Zamysłowskich.
W miasteczku spodziewał się zoryentować łatwo, a nieznajomego przechodnia zapytać o dwór marszałkowej. Powiodło mu się to nadspodziewanie, bo go w istocie sługa Mniszchów do drzwi zaprowadził i wnijście do panny respektowej ukazał.