Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 155.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Winienem to przypadkowi, a raczej mojemu wzorowi, który sam znalazł tę pozę.
— Doprawdy, bardzo szczęśliwą — dodała marszałkowa. Wczoraj, z razu zdało mi się to niedorzecznem, dziś, je trouve, que c’est charmant!
Niezmiernie krótko trwały odwiedziny pan Mniszchowej, nalegała tylko, aby obraz mógł być skończonym co najprędzej.
Plersch tego dnia oczkując nieszczęśliwie z Bondarywną, do reszty się upił jej pięknością. Miał zręczność z oswojoną nieco mówić więcej; zdawało mu się, że nie była już tak dziką, że gdyby starczyło czasu... któż wie... Biedny Plersch marzył jak człowiek, co nie zna świata i wejrzenia a uśmiechy za dobrą bierze monetę.
Po odejściu kobiet, choć mu zakazano z domu wychodzić, wytrzymać w nim nie mógł. Zdawało mu się, że płaszczem okryty, prześliźnie się uliczkami i dostanie do panny Grzybowskiej.
Znał ją z Warszawy i z Wiszniowca, dokąd na kilka dni po garderobę i różne przybory dla marszałkowej przyjeżdżała. Wszędzie, gdziekolwiek dłużej musiała przesiedzieć, Grzybosia na wszelki wypadek zawiązywała stosunki. Była wesołą, dawała sobie mówić nawet często drażliwe rzeczy i sama o drażliwych rzeczach zręcznie rozpowiadać umiała. Lubiła bardzo towarzystwo młodzieży, a choć Plersch