Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 153.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc i jakby chciała skończyć rozmowę, pobiegła do krzesła, siadając do malowania.
Plersch rad nierad powrócił do palety. Po obiedzie szło mu raźniej, a do zmierzchu przeciągnęła się robota. Gdy się nieco zciemniło, rzucił pędzle i Sydorowa wnet zabrała się córkę okrywać i do wyjścia sposobić.
Zamyślone i zanudzone dziewczę nie pożegnało nawet malarza, rzuciło nań tylko oczyma czarnemi, a że w czasie malowania wzrok ich się często spotykał i Natałka czuła, że Plersch coraz na nią rzewniej spoglądał, uśmiechnęła mu się w pół litośnie, na pół przyjaźnie. Dziękowała mu za to, że zimnym nie został i nie dał jej zwątpić o sobie.
— A jutro — rzekł w progu do Sydorowej artysta — czekam znowu rano.
— I długo to tego będzie? — markotno zapytała stara.
Plersch ruszył ramionami; rad był choć dla przyjemności patrzania w te oczy czarne, aby to wieki trwało.
Po odejściu kobiet, choć mrok już padał, męczył się jeszcze nad portretem, ale noc mu pędzle z rąk wytrąciła.
Przez ten dzień zrobił wiele; odchodzące kobiety spojrzawszy na płótno, już się z niego nie śmiały, ale dziwiły. Sydorowa patrzała z pewnem