Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 151.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

coś niezrozumiałego i dziwacznego.
— To to ja? — Ruszyła ramionami.
Z wielkiemi trudnościami połączone malowanie trwało do popołudnia, aż i obiad przyniesiono. Plersch z chłopcem ustawili stół, przygotowali talerze, Sydorowa z córką usiadły.
Potrawy ze stołu pańskiego dziwne się im wydawały, ale Natałka ciekawie je próbowała, jakby do nowego sposobiąc się życia.
Przy stole Plersch począł rozmowę po kieliszku wina. Sądził, że dobędzie jakie słowo z zamyślonej, dumnej dziewczyny, lecz szło mu trudno. Patrzała nań z góry. Sydorowa pod koniec stała się rozmowniejszą.
Nic się jednak od nich dowiedzieć nie mógł Plersch, a okrutna go paliła ciekawość. Domyślał się w dziewczęciu czyjejś ulubionej, lecz jakże to było pogodzić z pobłażaniem dla niej osoby tak surowej jak pani marszałkowa? Ten pierścionek, ta duma dziewczęcia, która się na czemś opierać musiała, to milczenie — wszystko dlań było niezrozumiałem. Jedną tylko jej piękność rozumiał, a ta tłómaczyła wiele. Co się w duszy pod tą cudną kryło powłoką? dobadać się nie mógł; oczy wiele mówiły, usta — nic. Pod koniec obiadu wreszcie rozwiązały się nieco usta starej kobiecie.
— Wy nie tutejsi? — spytała.