Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 145.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kobiety wszedłszy do pokoju, nie wiedziały co począć z sobą. Plersch olśniony zagadać nie umiał. Trwało to dosyć długo, aż stara go zagadnęła.
— No, a cóż będzie?
— Zaraz — odparł artysta, i zbliżył się drzący do dziewczęcia.
Czarne oczy Natałki padły nań z ciekawością zimną.
Plersch nie wiedział, jak ją nazwać. Panią nie wypadało, imienia nie znał.
— Panienka — rzekł cicho — wie pewnie, że ja mam ją malować?
Natałka potrząsnęła głową.
— Stać ma czy siąść? — odezwała się stara.
Za całą odpowiedź artysta krzesło przysunął, Natałka usiadła. Chciał ją jakoś ułożyć podług swej myśli. Zdawało mu się, że z koszykiem w ręku, pasterką byłoby jej bardzo ładnie; potem spartą na kolumnie, potem u monumentu, lub kreślącą na drzewie cyfrę ręką drzącą. W smaku wieku były te sentymentalizmy.
Wszystko to przebiegło mu przez głowę; chwila minęła, a Natałce brwi się zbiegły; nudziło ją to.
— Macie malować — odezwała się — no to dobrze, ale ja nie dam siebie sadzić jak wam się podoba; ja sobie siądę sama; malujcie jak chcecie, wola wasza. Inaczej nie będzie.