Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szambelan się skłonił, lecz frasobliwie spoglądał.
Grzybowska wstała z łóżka.
— Nie mam czasu — zawołała — możesz się pan namyśleć... ja muszę biedz do mojej marszałkowej.
To mówiąc, Grzybosia zakręciła się... szambelan jeszcze stał.
— Do zobaczenia — rzekła — przyjdź pan wieczorem... muszę iść...
I wyrwała się żwawo przez sień do swej pani. Biegła tak, jakby ją co goniło i śmiała się sam do siebie.
Marszałkowa siedziała, ubierając się do obiadu, przed zwierciadłem. Fryzura już była gotowa. Rózia suknię trzymała; Grzybosia jej z rąk ją wyrwała.
— Idź, ja już resztę zrobię sama.
Ledwie się drzwi za wychodzącą zamknęły, Grzybosia zawołała, nie mogąc wytrzymać:
— Paniuńciu, ze złotą myślą biegnę; jak Boga kocham, warta jestem medalu złotego jak jaki Poczobut lub Kopczyński. Szambelana ożenimy z Bondarywną i pójdzie sobie na wieś, a ona do Warszawy!...
Marszałkowa aż krzyknęła z podziwu.
— Co ci się dzieje!?
— A dlaczegożby nie? Dla orderu zrobi co mu każą; ożeniłby się nawet ze mną, słowo pani daję!