Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król i Bondarywna 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A, gdzie! Tomatys, Bacciarelli, Lullier, jak dawniej było... wszystko to w kąt, jak Bóg miły — zapalając się nieco, mówił Szuszkowski. Piękne one, nie przeczę, ale to wszystko powiędłe, wątłe, a w tej dziewce, z pozwoleniem, przy tej krasie takie życie, taka siła... aż mi się amazonki przypomniały. A, piękna! osłupiłem. Matka widząc to, z politowaniem spojrzała na mnie i usta sobie ręką i fartuchem przysłoniła, aby się z mojego osłupienia nie roześmiać. Boć było z czego. Dziewczę też popatrzało na mnie trochę, a potem nagle furknęło do alkierza, śmiejąc się do rozpuku, i drzwi za sobą zatrzasnęło. Postawiłem czerpak z wodą i wstałem. Hej — rzekłem do starej — a toć chyba przebrana królewna!
— Nie, to moja rodzona donia — odezwała się kiwając głową. Pan Bóg mi ją dał, a powietrze ukraińskie taką hożą wykarmiło. Na psa urok! I plunęła czegoś.
— Można wam powinszować — rzekłem. Jakże waszej królewnej imię?
— Natałka — odparła dumnie baba — ano ją ludzie Bondarywną tylko nazywają, i na okół na dwadzieścia mil znają to cudo, gołąbka mojego kochanego.
— Dajcież mi się staremu choć popatrzeć dłużej na nią, odezwałem się. Baba rozśmiała się, ramionami ruszając.