Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kochan! — zawołał, głos podnosząc, pewien, że blizko być musi.
Rawa stał już w progu, gdy Ślepiec schylony do ziemi pokłonem, wysuwał się drugiemi drzwiami.
Zobaczywszy go, Kaźmirz się przeszedł po izbie milczący, jakby chciał sobie dać czas z gniewu ochłonąć.
— Maciek Borkowicz jest przezemnie na śmierć skazany — rzekł stając. — Potwarca śmiał się przechwalać łaskami królowej, skradzionym jej pierścieniem, usiłował wedrzeć się do sypialni jej.
Spojrzenie na Rawę wstrzymało dalsze słowa. Kochan twarzą swą i ruchami dawał znać, że o wszystkiem tem był zawiadomiony.
— Mów — przerwał król.
— Dawno tego zbója na świecie już być nie powinno — odparł Kochan. — Wart najsroższej kary... ale miłosierdzie wasze.
— Będę niemiłosierny, srogi, okrutny — zawołał król. — Wiesz wszystko?
— Wiedziałem wiele, domyślałem się wszystkiego — rzekł Kochan.
— I milczałeś? — z wyrzutem oburzenia spytał Kaźmirz.
— Czekałem sposobnej chwili.
Wejrzenie dziwne, podejrzliwe, rzucił król na ulubieńca.
— Pomnisz Baryczkę? — rzekł nagle. — Za twoją sprawę, za tę śmierć, której ja nie naka-