Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 071.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przekonana, że męża, którego zmiękczyć nieraz już usiłowała, nie rozbroi — nie otwierała ust, lecz dwie łzy milczące z pod powiek jej się stoczyły...
W stosunku z księżniczką Jadwigą widziała staruszka miłość, i serce jej miało tém większe politowanie nad siostrzanem...
Gdy wojewoda, ugadawszy się i mocno ożywiwszy dokończył, wojewodzina, szepnęła słów kilka nieśmiałych, prosząc o miłosierdzie dla Maćka, i aby ukryć poruszenie, zabrała się do wyjścia. Wojewoda odchodzącej rzucił jeszcze toż samo, co mówił Wierzbięcie.
— Dziękować mi bestja ta powinna, gdy go ująć każę, bo mu łeb ocalę — i nie dam popełnić, za coby gardłem musiał zapłacić.
Rozstali się tak, a wojewodzina do swojej komnaty odszedłszy, rzewnie płakać poczęła, długo się nie mogąc ukoić. Walczyła z sobą, niewiedząc co czynić ma, lecz serce dyktowało, iż Maćka bronić powinna dla pamięci siostry. A miała to przekonanie, iż winy tak wielkiej na nim nie było, że go nieprzyjaciele ogadywali.
Uklękła się modlić wojewodzina, a na modlitwie zdało się jej, że powinna była nieszczęśliwego, choćby obłąkanego, ratować.
Jak? Nie wiedziała...
Noc upłynęła we łzach i niepewności. Nazajutrz po mszy ulubiony jej, doradzca wierny, ka-